Historia utraconego aparatu

Byliśmy na koncercie i zgubiliśmy aparat fotograficzny. Szkoda, wielka szkoda. Były tam super - świetne zdjęcia m.in. z muzykami i ze znajomymi, których nie widzieliśmy parę lat. Bardziej żałowaliśmy tych zdjęć niż aparatu.
Jak to mówią nasi południowi sąsiedzi "To se ne wrati". Cóż, dzwoniliśmy do klubu, może ktoś znalazł, ale nie, niestety.

Po kilku dniach naszła mnie myśl, "Czy jest możliwe, żeby ten aparat się znalazł? Logika oczywiście mówiła, że nie. "Ale bardzo, bardzo bym chciała! Może jest jakiś sposób, może zdarzy się cud, może jednak ktoś go znalazł!". Zmieniłam radykalnie tok myślenia z usiłowań pogodzenia się ze stratą, na próby znalezienia jakiegoś promyka nadziei. "Zawsze jest jakaś nadzieja, to się może jeszcze w zadziwiający sposób ułożyć. To jest możliwe. Ach, byłoby ccccuuudownie!"

Tego samego dnia zadzwonił kolega, który był na koncercie i powiedział, że ma nasz aparat.

Dlaczego nie zadzwonił wcześniej? Nie wiem, pewnie był zajęty, zapomniał, albo zwyczajnie nie wiedział i włożył rękę do kieszeni kurtki, w której był na koncercie i tam był aparat. Tym razem moc pozytywnego myślenia podziałała :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz