Nie zawsze mamy ochotę na pozytywnie nastawienie. Czasem wnika w nas coś co łaknie dramatu, tragedii, negatywnego ethosu, cierpienia: żeby tylko coś się działo, żeby poczuć jakieś emocje, żeby życie płynęło szybciej, intensywniej. A nie ciągle to samo w kółko, nuda, nuda, nuda.
W najlepszym razie cała ta seria zaczyna się i kończy na podłej wersji krytykanctwa; mamy po prostu ochotę kogoś zrugać od stóp do głów, wyrzucić z siebie jakiś balast i nadmiar czegoś, co przeciąga się po naszym organizmie i wnętrzu jak oślizgły gad. Chcemy go po prostu wypluć.
Skąd się ten czort w nas bierze? Kiedy i dlaczego przejmuje nad nami władzę? Jaki jest jego cel i jak go można okiełznać?
Negatywne pokłady emocji są w każdym z nas. Dopóty, dopóki nasze życie nie przerodzi się w końcówkę bajki - a potem żyli długo i szczęśliwie. A na to, jak się okazuje, nie zawsze mamy ochotę.
Sprawa polega na tym, że te negatywne pokłady energii nie są wcale negatywne - to my nie nauczyliśmy się jeszcze prawidłowo ich obsługiwać. Pamiętacie baśnie o smokach, które strzegą skarbów? Są obecne w każdej kulturze. W ten obrazowy sposób nasi przodkowie tłumaczyli potrzebę przeżywania patologicznych zachowań i mieli też sporo sposobów na ich uzewnętrznienie. Jednym z nich była, niestety, wojna.
Dzisiaj mamy horrory i to jest właściwie niewiele więcej ponad dawka pokarmu dla naszego wewnętrznego gada. To tak jakbyśmy karmili bestię, która nas później pożera. Smok domaga się ruchu i energii, dlatego jeśli jej nie ma, to zdarza się, że wybuchamy czystą złością - jadem, ogniem, siarką (osoby, które nie potrafią się złościć często mają kłopoty ze zdrowiem; nie oznacza to, że złość jest dobra, ale to temat na osobny artykuł).
Większość z nas odczuwa, jakby żyło tylko częścią siebie, fragmentarycznie, jakby coś ważnego nam umykało, a życie przebiegało szybko między palcami. I wydaje się, że mamy na to niewielki wpływ.
W wielu mitach bohaterowie walczą z różnej maści potworami. Ich przygody to symbol podróży wewnętrznej, której kres, jeśli pozytywny, równa się wewnętrznemu zwycięstwu, oświeceniu, poczuciu szczęścia, ulgi. Jest to, używając nowoczesnej terminologii, stan podwyższonej świadomości. Skarb, którego owa gadzina strzeże.
Smok jest symbolem mocy w wielu kulturach. Mocy jeszcze nieokiełznanej, dzikiej i mrocznej, ale też ogromnej. Potrafi wyrządzić spore szkody w życiu człowieka, jeśli przejmie władzę nad większą częścią życia. Ale jest też energią wielkiego wzrostu, potencjału, większej świadomości i żywotności.
Dlatego ważne jest znajdowanie ujścia dla tej smoczej energii. Jeżeli ktoś uwielbia sport (nie ten z rodzaju kanapy, pilota i telewizora, tylko prawdziwego potu) jest to jedna z lepszych metod. Jakakolwiek praca fizyczna, która sprawia nam przyjemność, też jest dobra.
Co wtedy, gdy nie mamy czasu, bo spędzamy np. w samochodzie godzinę na dojazdy do pracy? Jest to wyśmienita okazja, żeby dać upust jadowitym, smoczym energiom - jest to też jedna z niewielu okazji, aby się wykrzyczeć do bólu. Początkowo może wydawać się nienaturalnym i śmiesznym, ale spróbujcie kilka razy pokrzyczeć do utraty tchu (nie tracąc panowania nad kierownicą). Zobaczycie jaką świeżość można po takim eksperymencie poczuć. To dlatego koncerty rockowe mają tylu fanów. Można się bezkarnie wyskakać, wykrzyczeć i wyszaleć. Zalecam aby spędzać je jak najbardziej aktywnie.
Każde działanie dające upust tej smoczej energii, a zarazem wymagające pewnej dozy koncentracji, jest dobre. Jeśli czujemy, że coś się w nas kotłuje, coś w nas bulgocze, coś sprawia, że chcemy wybuchnąć, pozwólmy na to w kontrolowany sposób, z pozytywną intencją i świadomością. Nie czekajmy, aż nagromadzona energia znajdzie ujście w inny sposób, grożąc kłótnią, rozwodem, rozstaniem, chorobą czy inną niepotrzebną męką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz